W Hiszpanii historia Polski jest niemal zupełnie nieznana. Staramy się to zmienić – podkreśla Alberto Trujillo Gomez, przewodniczący Stowarzyszenia „Poland First to Fight”, które od kilku lat zajmuje się rekonstrukcją historyczną i przedstawianiem historii naszego kraju. Od piątku trzej członkowie grupy przez kilka dni gościli w Gdańsku.
Zna pan język polski?
– Troszeczkę. Znam kilka związanych z wojskiem pieśni „Wojenko, wojenko…”, „Jak to na wojence ładnie…”, wasz narodowy hymn – „Mazurka Dąbrowskiego”. No i oczywiście wojskowe komendy.
Na kolejne pytanie odpowiadał pan już pewnie setki razy. Nie zmienia to jednak faktu, że wydaje się ono absolutnie podstawowe. A zatem: dlaczego właśnie Polska?
– Historią Polski tak naprawdę zacząłem się interesować jakieś 15 lat temu. Wcześniej znałem opowieści o polskich samolotach, które podczas niemieckiej inwazji nie zdążyły się poderwać w powietrze. Słyszałem też o ułanach idących na czołgi z szablami. To oczywiście nieprawda, jest jednak w tym micie coś bardzo romantycznego, coś niezwykle tragicznego, a zarazem pięknego. Poza tym mam przyjaciela, którego pasjonuje historia. Dużo z nim rozmawiałem, polecał mi książki, filmy. Był dla mnie trochę jak starszy brat. Kilkanaście lat temu po raz pierwszy przyjechałem do Polski. Pomysł, by założyć stowarzyszenie dojrzewał we mnie bardzo długo. Wreszcie w 2008 roku zaczęliśmy działać.
Proszę powiedzieć trochę o sobie. Czym się pan zajmuje na co dzień, czy ma pan rodzinę?
– Jestem dyrektorem firmy, która zajmuje się dystrybucją sprzętu medycznego. Mam żonę i czworo dzieci. Moja rodzina teżzresztą bierze udział w rekonstrukcjach. Córki pojawiają się na przykład w inscenizacjach poświęconych powstaniu warszawskiemu, wcielają się w rolę harcerek. Żona gra rolę żołnierza, w tym celu obcięła nawet włosy.
Ale pan, jak słyszałem, też potrafi się poświęcić. Podobno przed rekonstrukcją walk o Westerplatte zapuścił pan wąsy, żeby bardziej jeszcze upodobnić się do Polaka z lat trzydziestych...
– No tak. Żonie niezbyt się to podobało. Ale tłumaczyłem jej, że z wąsami wyglądam trochę jak Erol Flynn albo Clarke Gable (śmiech). Potem doszedłem do wniosku, że jestem też trochę podobny do jednego z bohaterów filmu „Lotna” Andrzeja Wajdy.
A jak do pana pasji odnoszą się znajomi, przyjaciele?
– Mówią, że jestem szalony. Trzeba jednak pamiętać, że większość moich znajomych jest ze mną w stowarzyszeniu. Więc tak naprawdę to moje szaleństwo ze mną dzielą.
W jaki sposób zdobywacie polskie mundury?
– Najpierw szukamy w Internecie rycin, starych fotografii, poznajemy historię konkretnego rodzaju umundurowania. Następnie sprawdzamy, czy gdzieś można zdobyć jego replikę. Z tym jednak jest różnie. W czasie II wojny światowej Polacy walczyli praktycznie na wszystkich frontach. Na zachodzie Europy takie formacje, jak choćby spadochroniarze gen. Sosabowskiego, są dobrze znane, więc na ich mundury stosunkowo łatwo trafić. Gorzej jest na przykład z umundurowaniem żołnierzy września 1939 r. No i niestety, nasze hobby wymaga niemałych pieniędzy.
Macie tylko mundury czy także jakąś broń?
– Broń oczywiście też. Mamy na przykład CKM czy polski karabin przeciwpancerny Ur. Wszystko to jednak repliki. Inaczej być nie może, bo prawo w tym zakresie jest w Hiszpanii bardzo restrykcyjne.
A pamięta pan swoją pierwszą rekonstrukcję historyczną?
– Doskonale. To było w 2008 roku w La Corunii. Założyłem wówczas mundur 10 Pułku Dragonów. Jest on podobny do mundurów brytyjskich, więc widzowie czuli się chyba trochę zdezorientowani. Tym bardziej, że polskie wojsko reprezentowałem tam jako jedyny. Początki były więc trudne, ale stowarzyszenie szybko zaczęło się rozrastać. Rok później było nas dwunastu, teraz – już 25.
Jak przyjmuje was publiczność?
– Bardzo ciepło. Podczas rekonstrukcji nie brakuje wzruszających, podniosłych chwil. Kiedyś odtwarzaliśmy scenę z powstania warszawskiego. Kolega opisywał publiczności losy młodej harcerki, która zginęła od niemieckich kul, gdy dostarczała meldunek. W pewnym momencie zaczął mu się łamać głos. Rozejrzałem się po ludziach. I nawet rekonstruktorzy, którzy odtwarzali Niemców mieli w oczach łzy.
Historia Polski nie jest chyba w Hiszpanii tematem zbyt popularnym?
Hiszpańskie szkoły generalnie uczą o historii mało. A dzieje Polski to temat niemal w ogóle nieznany. Generalnie przeciętny Hiszpan wie, że w 1939 roku napadli na was Niemcy i że tak rozpoczęła się II wojna światowa. Mało kto uświadamia sobie, że drugim agresorem był Związek Radziecki, którego rola w 1939 roku była zupełnie inna od tej w 1945. Niektórzy słyszeli o powstaniach w Warszawie. Ale z reguły powstanie warszawskie i powstanie w żydowskim getcie są mylone, albo traktowane jak jedno i to samo. Staramy się to wszystko prostować, edukować. Wyjaśniać, jak ogromna była skala nieszczęść i zniszczeń, których podczas wojny doświadczyli Polacy. W powstaniu warszawskim w ciągu zaledwie kilku tygodni zginęło ich około 200 tysięcy. Dla porównania przytaczamy dane o ofiarach ogromnej tragedii, jaką były zamachy w Madrycie przeprowadzone kilka lat temu przez al-Kaidę. Wówczas śmierć poniosło niemal 200 osób, czyli tysiąc razy mniej. Mówimy też o polskim heroizmie, bohaterstwie, poświęceniu. Chyba przynosi to efekt. Podczas rekonstrukcji rozwijamy plansze ze zdjęciami i krótki opisami. I widać, że ludzie podchodzą, czytają.
Jakie są wasze plany na najbliższą przyszłość?
– Za niespełna miesiąc organizujemy w Madrycie imprezę pod hasłem „Do Broni 2013”. Odtworzymy tam epizody z Powstania Warszawskiego, Września’39 i kampanii we Francji z 1944 roku. Będzie też konferencja poświęcona polskiej walce o wolność. W listopadzie na zaproszenie waszej ambasady weźmiemy udział w obchodach Święta Niepodległości. Wiosną przyszłego roku będzie nas można zobaczyć w rekonstrukcji „Operacja Westerplatte’39”, zamierzamy tez przyjechać do Polski, by wziąć udział w przedstawieniu poświęconemu kolejnej rocznicy powstania warszawskiego.
Przy okazji razem z kolegami chciałbym podziękować wszystkim ludziom, którzy tak ciepło przyjęli nas w Polsce. Dziękujemy też ministrowi obrony narodowej, polskiemu ambasadorowi w Hiszpanii, Marynarce Wojennej, Muzeum II Wojny Światowej, prezydentowi Gdańska, wojewodzie pomorskiemu, samorządowcom. Słowem: wszystkim, dzięki którym ta wizyta w ogóle doszła do skutku i była tak udana.
autor zdjęć: Łukasz Zalesiński, Stowarzyszenie „Poland First to Fight”
komentarze