Jest pierwszą kobietą w polskiej armii, która zdobyła pierwszą klasę nawigatora i została instruktorem. Dowodzi punktem naprowadzania. – Przetarłam szlak koleżankom. Jeden z pilotów MiG-29 powiedział mi kiedyś, że nie ma znaczenia, czy słyszy głos kobiety czy mężczyzny, ważne, by był dobrze naprowadzany – mówi por. Anna Dominik-Krupa z Ośrodka Kierowania Walką przy Centrum Operacji Powietrznych w Warszawie.
Dlaczego wstąpiła pani do wojska?
Anna Dominik-Krupa: – Namówił mnie znajomy. Postawiłam wszystko na jedną kartę i postanowiłam zdawać do Szkoły Orląt. Z perspektywy czasu nie żałuję.
I wybór padł akurat na stanowisko nawigatora?
– Zdecydował przypadek. Nie miałam sprecyzowanej wojskowej specjalności, gdy dostałam się do Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych. Podczas unitarki prowadzono nabór na nawigatora statku powietrznego. Przeszłam badania i znalazłam się w 15-osobowej grupie. Szkolenie okazało się niezłą frajdą, zwłaszcza skoki spadochronowe z archaicznego „Antka”. Podczas praktyk uświadomiono nam jednak, że „etatów latających” jest raptem kilka i tak zeszłam na ziemię. Szybko przeszkolono nas na nawigatorów naprowadzania. Najpierw byliśmy rozczarowani, w końcu to nie to samo, co praca na pokładzie samolotu. Trafiłam na wysunięty punkt naprowadzania w Lipowcu na Mazurach. Początkowo przerażona, w końcu przyzwyczaiłam się do pracy w bunkrze, a nawigacja stała się moją pasją.
Nawigator ma zadania podobne do kontrolera ruchu samolotów na lotnisku?
– Naprowadzam myśliwce, przede wszystkim F-16 i MiG-29. Nie ma to nic wspólnego z pracą kontrolera na lotnisku. Dowodzę samolotami, które są już w powietrzu, w wyznaczonej strefie odpowiedzialności, w jakiej prowadzone jest szkolenie lotnicze. Bywa, że to nawet kilkanaście maszyn w tym samym czasie, podzielonych na grupy i ćwiczących walkę powietrzną. To taka symulowana wojna w chmurach. Moim zadaniem jest np. naprowadzenie samolotów przy użyciu odpowiednich komend na grupę, która wciela się w rolę przeciwnika. Najczęściej pracujemy na dwóch częstotliwościach i wraz z kolegą, który siedzi przy stanowisku obok, „zwalczamy” swoje grupy nawzajem. Nie będę wchodzić jednak w niuanse mojej pracy, bo to dość zawiłe. Głównym zadaniem nawigatora, oprócz szkolenia lotniczego, jest zabezpieczanie misji Air Policing. Chodzi o dowodzenie parą dyżurną, złożoną z pary „efów” lub MiG-ów, która podrywana jest m.in. w przypadku naruszenia naszej granicy państwowej przez obcy statek powietrzny. Mógłby on być wykorzystany w celu ataku terrorystycznego, jak to miało miejsce w USA. Ale misja prowadzona jest również wtedy, gdy któryś z cywilnych samolotów utracił łączność radiową lub tak jak było z kpt. Tadeuszem Wroną ma problem na pokładzie i nadał sygnał niebezpieczeństwa. Pracujemy w oparciu o informacje z radarów, które widzimy na monitorach. Do niedawna jeździliśmy na wysunięte punkty naprowadzania, rozwinięte na posterunkach radiolokacyjnych, ale od dwóch lat niemalże wszystkie zadania realizujemy z Warszawy, Krakowa, Bydgoszczy i Poznania, gdzie znajdują się główne ośrodki dowodzenia i naprowadzania.
Chyba trudno jest kobiecie odnaleźć się w zawodzie zdominowanym przez mężczyzn. Kobiety są dyskryminowane w wojsku czy też może faworyzowane?
– Nigdy nie czułam się dyskryminowana, co najwyżej baczniej przyglądano się moim poczynaniom, ponieważ kobiet nawigatorek przede mną nie było zbyt wiele. Nie miałam ani łatwiej, ani trudniej niż kolega, z którym dostałam przydział do ówczesnego 21 Ośrodka Dowodzenia i Naprowadzania. Dowódca zarządził, że mam się szkolić i jak najwięcej naprowadzać. Nie byłam oszczędzana, ale dzięki temu nabierałam doświadczenia i umiejętności. W zeszłym roku jako pierwsza kobieta w polskiej armii otrzymałam pierwszą klasę nawigatora i zostałam instruktorem. Przetarłam szlak koleżankom, których – co mnie cieszy – w nawigacji jest coraz więcej. Pełnię obowiązki starszego nawigatora na dyżurach, dowodząc punktem naprowadzania oraz kolegami. Jak powiedział mi kiedyś pilot MiG-29 z Mińska, dla niego nie ma znaczenia, czy słyszy głos kobiety czy mężczyzny, liczy się, żeby był dobrze naprowadzany i o to w tej pracy chodzi. Być może kobieta na moim stanowisku to nowość, ale przecież nie płeć ma znaczenie, a to, jak się pełni swoje obowiązki.
Czasem jednak ważne są predyspozycje, z jakiegoś powodu nawigatorek nie jest zbyt wiele.
– Cóż, nie każdy się nadaje. Praca, nie dość że wyjątkowo stresująca, wymaga również odpowiednich kwalifikacji i cech wrodzonych. Nie tak łatwo jest dowodzić kilkoma samolotami jednocześnie, które na dodatek prowadzą ze sobą walkę, a jakość informacji przekazanej przez nawigatora decyduje o powodzeniu zadania. Panie faktycznie nieco gorzej radzą sobie z postrzeganiem przestrzennym i podzielnością uwagi, a u nawigatora to umiejętności niezbędne. Być może to jest powód, dla którego – jak na razie – w nawigacji służy nas raptem kilka. Ale niezależnie od tego ta specjalizacja również jest otwarta dla kobiet. Można śmiało stwierdzić, że eter się feminizuje i coraz częściej można usłyszeć w nim kobiecy głos. Niewątpliwie, idzie ku lepszemu.
No chyba, niedawno otrzymała pani awans.
W październiku ubiegłego roku awansowałam na stopień porucznika. W mojej rodzinie nikt na stopniach wojskowych się nie zna, więc odbierałam telefoniczne gratulacje dla pani pułkownik... Załóżmy, że to dobra wróżba na przyszłość.
Kobieta żołnierz spędza w pracy dużo czasu, czy ma pani czas na rodzinę?
– Na tydzień przed awansem, 6 października zeszłego roku, zmieniłam stan cywilny. To prawda, że czasu z mężem dla siebie nie mamy zbyt wiele. Pracuję w systemie dyżurowym, często w weekendy, wyjeżdżam na wysunięte punkty do Malborka czy Lipowca, co jakiś czas trafia się też szkolenie lub kurs. Trudno pogodzić życie rodzinne z zawodowym, ale jedno nie wyklucza drugiego. Po prostu każdą wolną chwilę spędzamy razem.
Rozmawiała Bernadeta Waszkielewicz
autor zdjęć: Arch. prywatne
komentarze