Każda z jednostek wojsk specjalnych będzie miała swoją specjalizację z ratownictwa pola walki – zapowiada szef medyków z Jednostki Wojskowej GROM. Wyposażony w ciężki sprzęt Agat zajmie się m.in. ratowaniem żołnierzy, którzy znajdą się pod gruzami budynków albo ciężkimi pojazdami. Formoza natomiast wyspecjalizuje się w ratownictwie na wodzie.
Nie jest tajemnicą, że korzystacie z doświadczeń waszych kolegów z wojsk specjalnych z Ukrainy. Opowiesz o ich wnioskach dotyczących medycyny pola walki?
Szef zespołu medyków GROM-u: Tak, mamy to szczęście, że dzielą się z nami tym, co przeżyli. Ich spostrzeżenia weryfikują to, co do tej pory robiliśmy w kontekście ratownictwa pola walki. Do tej pory nasze zdolności były budowane na podstawie doświadczeń z Afganistanu i Iraku oraz Afryki. Z dzisiejszej perspektywy byliśmy tam bardzo „rozpieszczeni” pewnymi standardami – chodzi mi np. o to, że można było liczyć na szybką pomoc, która nadlatywała śmigłowcami (tzw. MEDEVAC), ale też o rozmieszczenie baz ze szpitalami. Znajdowały się one w takiej odległości, że zwykle można było do nich dolecieć w ciągu godziny. Dziś wiemy, że ten komfort się skończył.
Czy to znaczy, że rezygnujecie z doskonalenia swoich zdolności związanych z doświadczeniami w Afganistanie?
Skądże, nadal je rozwijamy. Szkolimy się z ewakuacji medycznej śmigłowcami, które znajdują się w wyposażeniu jednostki, ale współpracujemy również z siłami powietrznymi – 8 Bazą Lotnictwa Transportowego z Krakowa i 33 Bazą Lotnictwa Transportowego w Powidzu. Dzięki temu się możemy szkolić na samolotach CASA i Hercules. Wciąż używamy do ewakuacji łodzi bojowych, które również znajdują się w naszej jednostce. Mamy lekkie, czteroosobowe zespoły, wszechstronne i bardzo mobilne, w których skład wchodzą chirurg i anestezjolog. Cały swój sprzęt medyczny pakują w plecak, który mogą ze sobą zabrać wszędzie. To wszystko doświadczenia ostatnich lat.
Co się zatem zmieni?
Kolejnym elementem rozwoju medycyny pola walki w wojskach specjalnych będzie projekt PJ – czyli pararescue jumper, ratownik, który może wykonać zadanie bojowe. W Polsce do tej pory taka specjalizacja ratownicza nie istniała.
Nie bardzo rozumiem, jak to połączyć z doświadczeniami z Ukrainy.
Rozpoczęliśmy współpracę z 57th Rescue Squadron i 31st Rescue Squadron, które znane są ze swoich zdolności „heavy rescue”. Już tłumaczę, o co chodzi. Są to ludzie zdolni do wykonywania operacji medyczno-ratunkowych, np. pod gruzami zawalonych budynków. Wszystkie wnioski płynące z Ukrainy pokazują, że musimy mieć właśnie takie zdolności. Łatwo sobie wyobrazić sytuację, w której podczas działań wojennych MATV, czyli wielki, ciężki wóz opancerzony, przygniecie żołnierza. Będziemy mieli możliwości, by mu pomóc. Ale to nie jest jedyny wniosek. Konflikt w Ukrainie pokazuje nam również, że czas ewakuacji poszkodowanego jest bardzo długi. Zapomnijmy o śmigłowcach, które w mieście, pod ciągłym ostrzałem, radzą sobie źle. W walkach takich jak w Ukrainie bardzo często do ewakuacji są wykorzystywane nosze czy płachty transportowe. Ratownicy wojskowi muszą być gotowi do nawet kilkugodzinnego transportu na piechotę.
Dlaczego kilkugodzinnego, skoro mamy rannego w mieście, gdzie są przecież szpitale, choćby polowe…
Nie, w ogarniętym walkami mieście nie ma dobrego dostępu do placówek medycznych. Trzeba było je przesunąć poza obszar oddziaływania sił artyleryjskich. Z tego, co mówią nam nasi ukraińscy koledzy – w normalnej sytuacji dojazd do tak oddalonej placówki zająłby nie więcej niż godzinę. Ale w czasie wojny, gdy drogi są ostrzeliwane, ten czas wydłuża się nawet do sześciu godzin. Wniosek dla nas? Musimy być gotowi do wielogodzinnego transportu rannego, czyli wydłużonego czasu ewakuacji – to nowy termin, który teraz stworzyliśmy. Pochylamy się też nad problemem rozmieszczenia placówek medycznych. Gdzie je umieścić, by były bezpieczne i położone odpowiednio daleko, a jednocześnie blisko – by czas transportu dawał szansę przeżycia najciężej rannym.
A jeśli chodzi o same obrażenia? Czy mamy do czynienia z czymś, czego nie spotykaliście w Afganistanie czy Iraku?
Zdecydowanie. Są to następstwa ostrzału artyleryjskiego. Rozerwane przez ogromne ciśnienie narządy wewnętrzne, odłamki, które ranią ciało – zdarza się, że w jednej sekundzie w rannego uderzają setki kamieni, odłamków szkła itd. Są też obrażenia związane z falą termiczną po ostrzale artyleryjskim, czyli poparzenia dużej powierzchni ciała. Trudne w leczeniu i bardzo źle rokujące. Jeszcze jedną nową kwestią jest to, że medycyna wojskowa stała się w niektórych miastach Ukrainy jedyną dostępną. Musimy wziąć pod uwagę, że będziemy przykładowo pomagać dziecku, które ucierpiało w wyniku ostrzału. To są nowe rzeczy, na które musimy być gotowi. My, czyli całe wojska specjalne, każda z jednostek.
Jak to ma wyglądać? Stworzycie jakiś wspólny system?
W pewnym sensie tak. Choć każda z jednostek będzie miała swoją specjalizację, zgodną z jej profilem, sprzętem i wyszkoleniem. Na przykład Agat, który dysponuje ciężkim sprzętem, takim jak MATV, może odpowiadać za „heavy rescue”. Sprzętu do działań ratowniczych, takich jak wyciąganie ludzi spod gruzu, nie spakujesz w plecak, tu potrzeba zdolności, jakie ma właśnie Agat. Ratownicy tej jednostki będą wyposażeni w piły, sprzęt tnący, rozpierający, poduszki pneumatyczne – wszystko to, co jest pomocne przy ratowaniu ludzi spod gruzów, ale też uwięzionych pod ciężkim sprzętem. Przecież łatwo sobie wyobrazić, że po ostrzale MATV ktoś zostanie przygnieciony częścią wozu. Przypominam, że wszystko dzieje się na polu walki. Nie mamy możliwości zadzwonienia pod 112 i poproszenia o pomoc strażaków, to trzeba umieć zrobić samemu.
A czym będą się zajmowały inne jednostki?
Profil Jednostki Wojskowej Komandosów jest zbliżony do GROM-u, a więc medycynę ratunkową można tu oprzeć na działaniach lekkich grup ratowników i lekarzy, którzy są w stanie dotrzeć w konkretne miejsce i pomóc poszkodowanemu na tyle, by mógł przeżyć podczas ewakuacji. Specjalnością Formozy jest zaś działanie w wodzie. Zdolności ratowników medycznych tej jednostki mają być więc oparte na pomocy np. nurków. Z kolei Nil ma mieć specjalizację SOST-ów (Special Operations Surgical Teams – osoby odpowiedzialne za resuscytację pourazową i opiekę chirurgiczną – przyp. red.). Działania wszystkich jednostek mają się wzajemnie uzupełniać i tworzyć kompletny system. Jest on już budowany przy wsparciu Ośrodka Szkolenia Wojsk Specjalnych. Zdobywamy też doświadczenia, trenując z najlepszymi, np. ostatnio podczas ćwiczeń „Black Rose”.
Opowiedz o nich.
Niestety musimy się obyć bez szczegółów dotyczących czasu i miejsca. Brali w nich udział żołnierze GROM-u, lotnicy z polskich sił powietrznych oraz ponad stu żołnierzy – ratowników PJ z armii amerykańskiej. Scenariusz ćwiczeń zakładał ewakuację rannych z terenu, na którym trwa wojna. Było to bardzo skomplikowane zadanie, gdzie do transportu rannego wykorzystaliśmy wiele platform, m.in. samochody, samoloty CASA i Osprey oraz śmigłowce. Wszystko działo się w czasie rzeczywistym, bardzo dużą wagę przyłożyliśmy do realizmu – mieliśmy pozorantów i manekiny, które doskonale odzwierciedlały obrażenia. W czasie ewakuacji mieliśmy bez przerwy kłopoty z pacjentami, którzy mieli coraz to nowsze dolegliwości, wielokrotnie trzeba było podejmować natychmiastowe decyzje, prowadzić resuscytację, poddawać rannych przeróżnym zabiegom. Wszystko to na rozmaitych platformach, o których już wspomniałem.
Udało się?
Tak, ale naszym głównym zamierzeniem było unifikowanie procedur działań w zakresie ratownictwa pola walki. Przez tydzień pracowaliśmy nad tymi procedurami, aby kolejny tydzień realizować je w praktyce. Dla GROM-u to nie była zupełna nowość, lecz raczej zwieńczenie pięcioletniej współpracy z PJ z US Army. Tyle czasu już ze sobą współpracujemy.
Powiedz, co trzeba zrobić, żeby do was dołączyć. Wiem, że szukacie ludzi, ale… Jakie są wasze wymagania?
Szukamy ratowników, pielęgniarek, fizjoterapeutów, którzy są w stanie przejść kwalifikację do jednostki. To uproszczona wersja selekcji. O wymaganiach można poczytać na naszej stronie internetowej. Zachęcam do zmierzenia się z nią, ale też wzięcia pod uwagę, że to egzamin dla ludzi, nie dla superbohaterów. A po przejściu kwalifikacji czeka naprawdę ciekawa praca z możliwościami rozwoju i spełniania się. Można też skorzystać z opcji dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej. To świetna droga dla tych, którzy kończą studia medyczne i jeszcze do końca nie wiedzą, co dalej. Jeśli są zainteresowani wojskiem, zapraszamy do nas. Nawet jeśli nie zdecydują się na to, by związać się z armią, mogą być pewni, że nie zmarnują ani dnia w służbie u nas.
autor zdjęć: archiwum JW GROM
komentarze