moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Codziennie składamy legunom raport

Bitwa pod Kostiuchnówką – najkrwawsza bitwa Legionów Polskich – przez wiele lat była starciem zapomnianym. Taki sam los spotkał samo miejsce bitwy i mogiły jego uczestników. O pracy harcerzy na legionowych cmentarzach w Kostiuchnówce na Wołyniu, tamtejszym Centrum Dialogu i o Ogniu Niepodległości opowiada druh Jarosław Górecki.


Pogrzeb legionistów ekshumowanych w 2015 r. z cmentarza wiejskiego w Kostiuchnówce, Polski Lasek, sierpień 2015 r.

Jak zaczęła się przygoda, a raczej bardziej adekwatnym tutaj słowem jest misja, zgierskiego hufca Związku Harcerstwa Polskiego im. Wojska Polskiego w Kostiuchnówce? Czy to było związane z postacią zgierskiego harcerza i legionisty Artura Miatkowskiego, który poległ w bitwie pod Kostiuchnówką?

Jarosław Górecki: Sam początek był, że tak powiem, bez udziału Artura Miatkowskiego. Oczywiście w drużynowych (i hufcowych) kronikach było zapisane, że twórca i pierwszy drużynowy pierwszej zgierskiej drużyny harcerskiej im. Zawiszy Czarnego poszedł do Legionów i zginął w walce o niepodległość na Wołyniu. Taka była nasza minimalna wiedza na jego temat i nie powodowała ona wówczas jakiś większych poszukiwań czy wizyt na Wołyniu. Natomiast zaczęło się to wszystko w 1996 r., kiedy do naszego hufca dotarł pan Władysław Barański. To był nauczyciel fizyki w liceum zgierskim, a zarazem zawołany piłsudczyk. I właśnie taką pierwszą lekcję historii o Legionach i Kostiuchnówce otrzymaliśmy od pana Barańskiego. Przyznam szczerze, że wcześniej hasło „Kostiuchnówka” nic mi nie mówiło. Prócz tego, że pan Barański przybliżył nam historię tej i innych bitew legionowych, to powiedział, że już w 1994 r. nauczyciele z ukraińskiej szkoły w Kostiuchnówce napisali do Polski list, w którym zaapelowali o pomoc w ratowaniu polskiego cmentarza, który popada w coraz większą ruinę i niedługo zniknie. Ten list od 1994 r. błąkał się po różnych instytucjach. On wtedy spowodował tyle, że jakiś dwóch Polaków dotarło do Kostiuchnówki dokładnie w noc sylwestrową. Wspominali ich później nam mieszkańcy, jak przyszli zmęczeni i mokrzy z ciężkimi plecakami, ale kto to dokładnie był, nie udało się ustalić. Traf chciał, że ten list dotarł wreszcie do pana Barańskiego i chyba lepiej nie mógł trafić. Pan Władysław zakochany w swoich legunach i w swoim Komendancie zaczął pukać do różnych drzwi z apelem o pomoc. Wszędzie był zbywany. W tych czasach wyjazd na Ukrainę to nie była jeszcze tak prosta sprawa jak dziś. Dopiero w hufcu, po dwóch godzinach wykładu o Kostiuchnówce, chyba z tego naszego wstydu z zaniechania i braku wiedzy, obiecaliśmy zająć się tym tematem. W kwietniu 1997 r. pojechaliśmy samochodem wypożyczonym z chorągwi łódzkiej na pierwszy rekonesans do Kostiuchnówki, oczywiście razem z panem Władysławem.

Jakie było pańskie pierwsze wrażenie, jak pan stanął na polu bitwy?

Szczerze, to pomyślałem: „Co mnie tutaj przygnało!”. Po pierwsze, mieliśmy ciężką przeprawę na granicy z ukraińskimi pogranicznikami i celnikami. Jeśli człowiek jedzie w nieznane, bojąc się, co go tam czeka, to ta granica tylko go utwierdza w lęku. Opóźnienia na przeprawie granicznej powodowały, że do Kostiuchnówki dojechaliśmy późną nocą. Po drodze i w samej wsi nie paliły się żadne przydrożne światła, więc wysiedliśmy w deszczu i w egipskich ciemnościach. Od razu jednak okazało się, że pomimo późnej pory czekają na nas ci nasi przyjaciele – nauczyciele kostiuchnowscy. Natychmiast zostaliśmy ugoszczeni. Na stół zostało wystawione wszystko, co mieli w domu. My szczycimy się naszą polską gościnnością, ale na Ukrainie pod tym względem jeszcze bardziej nie ma żadnych kompromisów, a przysłowie „czym chata bogata” jest traktowane bardzo dosłownie. To pierwsze serdeczne przyjęcie przełamało zupełnie nasze obawy, co nie umniejszało faktu, że nie zdawaliśmy sobie sprawy, jaki ogrom pracy nas tutaj czeka.

Co zobaczyliście w świetle dnia?

Kiedy zawieziono nas na miejsce, to przede wszystkim zobaczyliśmy las. Powiat maniewicki, do którego należy Kostiuchnówka, charakteryzuje się bardzo gęstym zalesieniem. Podczas bitwy to wyglądało trochę inaczej. Były tylko dwa laski – Polski i Saperski, a wokół rozciągały się mokradła. Dlatego też takie znaczenie strategiczne miała Polska Góra, z której można było kontrolować całe pole walki. My zobaczyliśmy wokół ścianę sosnowego lasu.

A kiedy ruszyły pierwsze poważne prace i od czego zaczęliście?

Już w tym 1997 r. podczas drugiej, przedwakacyjnej wizyty z młodzieżą przystąpiliśmy do prac, które byliśmy w stanie wykonać w kilka dni. Ale taki prawdziwy pierwszy obóz, już nastawiony na poważniejsze prace miał miejsce w sierpniu 1998 r. Mieliśmy szczęście, że pod swoje skrzydła wzięła nas Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa na czele z nieodżałowanej pamięci ministrem Andrzejem Przewoźnikiem. Pan Przewoźnik jako harcerz czuł „bluesa harcerskiego” i rozumiał sens naszych poczynań na Ukrainie. Nie tylko wspierał nas z Warszawy, ale wielokrotnie przyjeżdżał na nasze obozy i jak jeden z nas uczestniczył w obozowym życiu, i pracował razem z harcerzami. Jego pomoc była nie do przecenienia. Od razu też trzeba powiedzieć, że zarówno wtedy, jak i teraz nasza młodzież jedzie tam do bardzo ciężkiej pracy. To nie jest tylko przysłowiowe grabienie liści, choć oczywiście to także robimy.


Start sztafety rowerowej z Ogniem Niepodległości, Polski Lasek, listopad 2018.

Zastaliście tam po prostu ruiny...

Tak, mówiąc dokładniej – niedoorane i niedoniszczone resztki. Takim szczególnym tego przykładem jest cmentarz w Polskim Lasku, w którym spoczywają żołnierze 2 i 3 Pułku Piechoty Legionów. Znaleźliśmy tam szczątki betonowych obramień porozsadzanych przez korzenie drzew. Oczywiście zaraz po zakończeniu I wojny światowej, drzewa, które były świadkami walk w Polskim Lasku wycięto. Większość z nich po prostu była zniszczona pociskami i szrapnelami. Zresztą firma tartaczna, która wtedy wygrała przetarg na pozyskanie tego drewna, splajtowała, gdyż nie można było go spiłować, tak wiele odłamków w nim tkwiło. Wtedy pojawiła się druga nazwa – Żelazny Las. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości nasze władze zaopiekowały się mogiłami swoich poległych bohaterów – obramowano je betonowymi ramami i na każdej postawiono krzyż z tabliczką, na której wypisano nazwisko poległego. W 1928 r. dla upamiętnienia wszystkich bitew, w których walczyli polscy legioniści w czasie I wojny światowej, ufundowano bazaltowe kolumny pamięci. Ważące kilka ton i mające prawie trzy metry wysokości, zwieńczone były legionowym orłem. Inskrypcja na kolumnie z Polskiej Góry głosiła: „Rycerzom Niepodległości / Legjonistom / Józefa Piłsudskiego, / którzy największą ofiarę / życiem własnym / dali na tym miejscu świadectwo swej wiary / w Zmartwychwstanie Polski”. Po wkroczeniu na te tereny Armii Czerwonej w 1944 r. krzyże i legionowe orły musiały Sowietów szczególnie drażnić. W latach pięćdziesiątych, kiedy w Kostiuchnówce budowano największy pomnik komunizmu, czyli kołchoz, to właśnie nasze cmentarze posłużyły jako materiał budowlany.

Kiedy więc my tam dotarliśmy, prawie wszystko było rozszabrowane, ale cudem z ponad czterdziestu mogił w Lasku Polskim znaleźliśmy cztery całe! A przecież to miejsce zostało najpierw zdewastowane, kamień z cmentarza wrzucony w fundamenty kołchozu, a on sam zaorany i zmieniony w kołchozowe pole i las. I my właśnie zobaczyliśmy kilkudziesięcioletni las sosnowy, a pomiędzy jego drzewami lekkie wzgórki po mogiłach, których strzegli i doglądali nauczyciele z dyrektorem miejscowej szkoły na czele. Dodatkowo tyczkami pobielonymi farbą ogrodzili teren cmentarza, który był rozpoznawalny nad powierzchnią ziemi. Później okazało się, że za ogrodzeniem znaleźliśmy jeszcze dwa rzędy grobów. Wielkim przeżyciem tak dla nas, jak i dla wsi było uroczyste postawienie pierwszego krzyża.

A jak odnosili się do was mieszkańcy Kostiuchnówki?

Jak najżyczliwiej. I mam na myśli nie tylko grupę nauczycieli, ale i okoliczne wioski. W trakcie naszych prac na cmentarzach szybko okazało się, że tam jest miejsce i na kolejne działanie. Obok zachowania pamięci o polskich bohaterach i odnowienia cmentarzy, warto zainwestować w krzewienie przyjaźni, zwłaszcza między młodzieżą. Ja tam przywoziłem młodzież z Polski, która spotykała się z miejscową młodzieżą z kostiuchnowskiej szkoły. Ona bardzo chętnie włączyła się w nasze prace. A trzeba pamiętać, że prócz nauki w szkole młodzi Ukraińcy musieli pracować w swoich gospodarstwach. Mimo to codziennie przychodzili nam pomagać. Zresztą wtedy, w latach dziewięćdziesiątych, by przeżyć wielomiesięczne opóźnienia w wypłacaniu pensji, także kadra nauczycielska musiała uprawiać przydomowe ogródki. Proszę mi wierzyć, nauczyciele kostiuchnowscy każdego dnia po lekcjach i pracy na działce przychodzili do obozu i pracowali z nami ramię w ramię.

Cmentarz w Lasku Polskim był takim pierwszym naszym sztandarowym dziełem, kołem zamachowym, które umożliwiło dalsze prace. I tutaj trzeba mocno podkreślić, że gdyby nie pomoc naszych przyjaciół z Ukrainy, to nie dalibyśmy rady. A ten cmentarz odbudowany został w ciągu roku prawie z zupełnego niebytu do takiego stanu, że pojawiły się betonowe obramienia i betonowe krzyże. Z każdym kolejnym rokiem przybywało nowych elementów i zaczęliśmy rozszerzać prace na kolejne cmentarze. By zobrazować jak to była ciężka praca, dam przykład, że jedna taka bortnica, czyli część z ramy mogiły, waży 173 kilogramy – na jedną mogiłę składają się cztery takie bortnice plus krzyż. I to wszystko nasi harcerze musieli własnymi rękoma wyładować z tirów, a następnie instalować na cmentarzu zarośniętym lasem! A co znaczy budować między drzewami i ich korzeniami, nie muszę już tłumaczyć. W dwa tygodnie bez pomocy Ukraińców nie udałoby się tego zrobić, ale także i bez zapału naszych harcerzy. Szczerze byłem wtedy z nich dumny. To był pierwszy taki sukces i dla młodych harcerzy, ale i dla polskich oraz ukraińskich władz. Udowodniliśmy im swoją wartość. Dla ukraińskich urzędników to był szok, że potrafiliśmy się tak zaangażować w odnawianie cmentarzy, na których nie leżą nasi krewni. Szokowało ich też, że wybudowaliśmy swój obóz, że jesteśmy samowystarczalni, nie potrzebujemy kwater we wsi. Zresztą ten obóz także był pewnego rodzaju wizytówką naszych możliwości. Wiadomo, że jak harcerze przyjeżdżają, to nawet w najtrudniejszych warunkach dadzą sobie radę. Między namiotami postawiliśmy swoje totemy i zawiesiliśmy flagi. Rankiem był apel, na którym liczyliśmy się do pracy, a na wieczornym apelu meldowaliśmy legunom, co w ciągu dnia zrobiliśmy. Na obozie cały czas płonęło ognisko. Naszym zwyczajem jest, że przez 24 godziny na dobę płonie w obozie ognisko. Tak jak ogień domowy – nie ma ono prawa zgasnąć.

A jak wyglądają ekshumacje szczątków legionistów z waszym udziałem?

Dzięki tej wieloletniej pracy na Wołyniu, zyskaliśmy dobrą opinię, ale przede wszystkim i zaufanie. Efektem tego była m.in. zgoda zarówno władz polskich, jak i ukraińskich, by harcerze uczestniczyli w ekshumacjach. Mogliśmy brać udział w ekshumacjach mogił legionowych i tym przede wszystkim do tej pory się zajmowaliśmy. Oczywiście harcerze nie robią tego samodzielnie. Oni wspierają fachowców – archeologów z Polski i Ukrainy. W pracach ekshumacyjnych biorą udział tylko ci harcerze, którzy są pełnoletni i sami wyrazili na to zgodę. Te prace dla młodzieży są na tyle trudne, że zdarzają się sytuacje, kiedy ochotnicy deklarują, że będą kopać tylko do pewnego poziomu, by nie natknąć się na ludzkie szczątki. Oczywiście, szanujemy to i nikt nie jest zmuszany do dalszej pracy w takim wypadku. Tutaj szczególnie istotne jest, że harcerze pracują pod opieką pierwszorzędnych fachowców. Mamy zaszczyt współpracować tutaj z ekipą prof. Andrzeja Koli (Mieczysław Góra, Dominika Siemińska, Adam Kuczyński i oczywiście sam pan profesor). To są ludzie, którzy pracowali na cmentarzach katyńskich. To są fachowcy nie tylko z pierwszej ligi archeologicznej, ale i ludzie chętnie dzielący się swoją wiedzą, co dla moich harcerzy ma niebagatelne znaczenie – budzi w nich ogromną pasję do dalszych, często własnych badań historycznych.

Wspomniał pan, że do tej pory zajmowaliście się tylko mogiłami legionowymi, czy dobrze rozumiem, że rozszerzyliście swoją działalność?

Dokładnie. Trzy lata z moimi harcerzami pracowaliśmy m.in. w rosyjskim Buzułuku, na cmentarzach żołnierzy Armii Polskiej w ZSRR z lat 1941–1942, tak zwanej armii Andersa. Ten mijający już powoli rok także bardzo intensywnie przepracowaliśmy. Oprócz cmentarzy legionowych zajęliśmy się mogiłami naszych bohaterów z innych epok. Na naszym harcerskim szlaku na Wołyniu znajdują się przecież polskie groby z powstań niepodległościowych, walk o granice i wojny polsko-bolszewickiej, cmentarze „pokojowe” z okresu II Rzeczypospolitej, z Września ’39 i kolejnych jakże dramatycznych na tych ziemiach lat II wojny światowej – mogiły pomordowanych w rzezi wołyńskiej, partyzanckie, ale i żołnierzy 1 Armii Polskiej w ZSRR, tak zwanej armii Berlinga, tych, którzy „nie zdążyli do Andersa”. Choć przez lata do zgierskich harcerzy dołączyli także harcerze z hufców łódzkich, Piotrkowa, Brzezin oraz z całej Polski, to i tak tych moich harcerzy jest za mało, byśmy mogli nimi wszystkimi się zaopiekować, jakbyśmy chcieli. A to są ostatnie na to chwile! Swego kresu dożywają w okolicznych wsiach ludzie, którzy pamiętają czasy wojny i lata powojenne, i są w stanie jeszcze wskazać zagubione w ostępach lub zapomniane polskie groby. Spoczywającym tam żołnierzom nikt nie postawił jeszcze krzyży; te groby są nieoznaczone. Śmierć jedynych świadków pamiętających ich lokalizację przekreśla szansę ich odnalezienia i upamiętnienia.

Cmentarz jest miejscem pamięci, ale i księgą tradycji dla nas żyjących...

O to właśnie staramy się zadbać w Kostiuchnówce i innych miejscach, którymi się opiekujemy. Tutaj wrócę do dh. Miatkowskiego, którego już wspominaliśmy. Kolejny cmentarz, na którym pracowaliśmy po Lasku Polskim, to był cmentarz w pobliskim Wołczecku. Tam w trakcie legionowych bojów był m.in. szpital brygadowy. I tam na współcześnie założonym ukraińskim cmentarzu odnaleźliśmy groby legionowe. Jest rok 2000, prace ukończone, cmentarz przygotowany do uroczystości. Jeden jedyny raz mieliśmy też obóz rozłożony nie w Kostiuchnówce, lecz właśnie w Wołczecku. I co się okazuje. Zimą tego roku moi chłopcy robiąc kwerendę w różnych archiwach odkryli dokument, w którym zapisano, że poległego legionistę Artura Miatkowskiego pochowano właśnie na cmentarzu w Wołczecku! Nie ma przypadków... Po latach zgierscy harcerze odnowili mogiłę swego pierwszego drużynowego.

W Kostiuchnówce powróciliśmy do jeszcze jednej tradycji. Pan Władysław Barański opowiedział nam o przedwojennym zwyczaju, który polegał na tym, że z krakowskich Oleandrów biegła sztafeta do Kostiuchnówki. Tutaj zapalała ogień pamięci i wracała z nim na Święto Niepodległości z powrotem do Krakowa. Harcerzom nie trzeba dużo mówić. Jak usłyszeliśmy o tym przy ognisku, podjęliśmy natychmiastową decyzję, że wracamy do tej tradycji. Wprawdzie nie biegniemy, tylko przewozimy ogień na rowerach i nie do Krakowa tylko do Warszawy, ale robimy to w tym roku już dziewiętnasty raz. Zawsze około 5 listopada na cmentarzu w Kostiuchnówce zapalamy Ogień Niepodległości i sztafetą rowerową przywozimy go do Polski na centralne obchody Święta Niepodległości. Podczas uroczystości, w obecności prezydenta Polski i władz państwowych trójka harcerzy maszeruje w trakcie salw armatnich do Grobu Nieznanego Żołnierza i na jego płycie jest ten ogień stawiany. Ale najpiękniejsze jest to, że w czasie sztafety mieszkańcy miejscowości, przez które ona przejeżdża, wylegają na ulice i odbierają od harcerzy ogień na własne obchody święta niepodległości.

Największym naszym szczęściem jest to, że odkupiliśmy w 2010 r. budynek starej polskiej szkoły w Kostiuchnówce. Zaangażowanie osobiste ówczesnego wojewody łódzkiego, pani Jolanty Chełmińskiej, spowodowało, że zbudowaliśmy tam piękne schronisko, które nazywa się Centrum Dialogu Kostiuchnówka. Pozyskaliśmy do współpracy polski Senat, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Instytut Polonika oraz wielu innych sponsorów i przyjaciół. Wspiera nas ambasada polska w Kijowie i konsulat generalny w Łucku. Możemy przyjmować w naszym ośrodku młodzież z Polski oraz z Ukrainy. Wspaniale rozwija się współpraca z Harcerskim Hufcem Wołyń. Zorganizowaliśmy tam przy wsparciu Muzeum Józefa Piłsudskiego izbę tradycji legionowej, bo ziemia cały czas oddaje nam pamiątki po Legionach. Nie przesadzę, jeśli powiem, że nasze centrum jest mekką polskiej niepodległości na Wschodzie, ale i miejscem spotkań Polaków zakochanych w swojej historii. W tym roku gościliśmy marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego. Mamy takie marzenie, żeby uczniowie każdej szkoły w Polsce choćby jedną wycieczkę przeznaczyli na Kostiuchnówkę, bo tutaj rodziła się polska niepodległość.

 


 Jarosław Górecki – instruktor harcerski, harcmistrz, opiekun i wychowawca młodzieży, dyrektor ZHP Chorągwi Łódzkiej Centrum Dialogu Kostiuchnówka, wieloletni pracownik administracji publicznej zajmujący się opieką nad grobami i cmentarzami wojennymi; inicjator i organizator ponaddwudziestoletniej harcerskiej służby pamięci na Wschodzie, inicjator sztafety z Ogniem Niepodległości, inicjator polsko-ukraińskich umów partnerskich, organizator prac poszukiwawczych, archeologicznych i ekshumacyjnych na Ukrainie.


Z okazji Narodowego Święta Niepodległości przygotowaliśmy specjalne wydanie „Polski Zbrojnej”.

Okładka naszej niepodległościowej jednodniówki powstała przy udziale artysty fotografika Cezarego Pomykały oraz niezawodnego Stowarzyszenia Grupy Rekonstrukcyjnej „Zgrupowanie Radosław”. To nasz kolejny wspólny projekt, który zrealizowaliśmy dla Niepodległej! „Zgrupowanie Radosław” dziękujemy!

Mecenasami wydania są: Polska Fundacja Narodowa, Polska Grupa Zbrojeniowa i Polska Spółka Gazownictwa. 

Wydawnictwo jest dostępne także w angielskiej wersji językowej.

Rozmawiał: Piotr Korczyński

autor zdjęć: Karolina Chodakowska / ZHP CDK, Karolina Piotrowska / ZHP Hufiec Zgierz

dodaj komentarz

komentarze


Setki cystern dla armii
 
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Rosomaki w rumuńskich Karpatach
Użyteczno-bojowy sprawdzian lubelskich i szwedzkich terytorialsów
Wybiła godzina zemsty
Sejm pracuje nad ustawą o produkcji amunicji
Determinacja i wola walki to podstawa
„Feniks” wciąż jest potrzebny
Polacy pobiegli w „Baltic Warrior”
Olimp w Paryżu
Nasza broń ojczysta na wyjątkowej ekspozycji
Szwedzki granatnik w rękach Polaków
Operacja „Feniks”. Żołnierze wzmocnili most w Młynowcu zniszczony w trakcie powodzi
Ogień Czarnej Pantery
W obronie Tobruku, Grobowca Szejka i na pustynnych patrolach
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Podziękowania dla żołnierzy reprezentujących w sporcie lubuską dywizję
Trudne otwarcie, czyli marynarka bez morza
Aplikuj na kurs oficerski
Wojsko otrzymało sprzęt do budowy Tarczy Wschód
„Szczury Tobruku” atakują
Terytorialsi zobaczą więcej
„Jaguar” grasuje w Drawsku
Olympus in Paris
Polskie „JAG” już działa
Selekcja do JWK: pokonać kryzys
Zyskać przewagę w powietrzu
Wojskowi kicbokserzy nie zawiedli
Medycyna „pancerna”
Jesień przeciwlotników
Transformacja dla zwycięstwa
Cele polskiej armii i wnioski z wojny na Ukrainie
Mniej obcy w obcym kraju
Bój o cyberbezpieczeństwo
Pożegnanie z Żaganiem
„Nie strzela się w plecy!”. Krwawa bałkańska epopeja polskiego czetnika
Druga Gala Sportu Dowództwa Generalnego
Karta dla rodzin wojskowych
Nowe Raki w szczecińskiej brygadzie
„Siły specjalne” dały mi siłę!
Zmiana warty w PKW Liban
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Polsko-ukraińskie porozumienie ws. ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej
Fundusze na obronność będą dalej rosły
Wielkie inwestycje w krakowskim szpitalu wojskowym
„Szpej”, czyli najważniejszy jest żołnierz
NATO odpowiada na falę rosyjskich ataków
Ostre słowa, mocne ciosy
Rekordowa obsada maratonu z plecakami
Operacja „Feniks” – pomoc i odbudowa
Czworonożny żandarm w Paryżu
Norwegowie na straży polskiego nieba
Żaden z Polaków służących w Libanie nie został ranny
Jak Polacy szkolą Ukraińców
Jaka przyszłość artylerii?
Co słychać pod wodą?
Więcej pieniędzy za służbę podczas kryzysu
Trzy medale żołnierzy w pucharach świata
Czarna Dywizja z tytułem mistrzów
Donald Tusk po szczycie NB8: Bezpieczeństwo, odporność i Ukraina pozostaną naszymi priorytetami
Transformacja wymogiem XXI wieku
Ustawa o zwiększeniu produkcji amunicji przyjęta

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO