Pojazdy Morskiego Dywizjonu Rakietowego stanęły wzdłuż wybrzeża. Cel: zniszczyć nieprzyjacielskie okręty znajdujące się na Bałtyku. I kiedy ruszyły przygotowania do odpalenia rakiet, zaatakowali dywersanci... Tak na poligonie w Ustce ćwiczyła jedna z najnowocześniejszych jednostek polskiej armii.
Marynarze z Morskiej Jednostki Rakietowej przyjechali do Ustki na początku października. – Przez większość czasu intensywnie trenowaliśmy, by zgrać poszczególne elementy modułu bojowego. Finałem zgrupowania był sprawdzian, który miał pokazać stopień wyszkolenia jego obsługi. Trwał on przeszło dobę – informuje kmdr por. Maciej Jonik, dowódca dywizjonu ogniowego MJR.
Scenariusz ćwiczenia zakładał, że wczesnym rankiem marynarze dostali sygnał o obcych okrętach, które pojawiły się na Bałtyku. Na stanowiska ruszyły specjalistyczne pojazdy: wyrzutnie rakiet, wozy dowodzenia dywizjonu, baterii i kierowania walką, stacja radiolokacyjna i ciężarówki pełniące funkcję ruchomych węzłów łączności. Towarzyszyła im kompania logistyczna, samochód do transportu rakiet, a także bateria przeciwlotnicza, która miała stanowić osłonę dla całości. Pojazdy zajęły pozycje wzdłuż wybrzeża Bałtyku. I wtedy zaatakowali dywersanci. – Nasze zadanie polegało na przechwyceniu i unieszkodliwieniu grupy – tłumaczy kmdr por. Jonik.
Kiedy już to zrobili, żołnierze mogli się skupić na wykonaniu zadania. Wiązało się to ze zniszczeniem nieprzyjacielskich okrętów. – Informacje ich dotyczące trafiają do nas z różnych źródeł, choćby z naszych okrętów lub krążących nad Bałtykiem samolotów. Umożliwiają to nowoczesne systemy transmisji danych – wyjaśnia kmdr por. Jonik. Dane spływają do ruchomego węzła łączności. Obsługa modułu może też korzystać ze swojej stacji radiolokacyjnej. Jej radar jest w stanie monitorować sytuację powietrzną w promieniu 240 kilometrów, a także śledzić obiekty znajdujące się na morzu w odległości do 50 km.
Zebrane informacje wędrują do wozu dowodzenia dywizjonem, a tam zostają przydzielone jednej z baterii. Z pojazdu jej dowódcy są przesyłane do wozu kierowania walką, jego obsługa zaś opracowuje plan ataku. Kiedy jest on już gotowy, dane przepływają w odwrotną stronę, a dowódca dywizjonu zatwierdza rozkaz ataku. Zostają odpalone rakiety – zwykle dwie, choć każda z wyrzutni może ich pomieścić cztery. Pocisk może przelecieć ponad 150 km, a jego skuteczność specjaliści obliczają na 90%.
Tymczasem obsługa modułu nie ma czasu na odpoczynek. W momencie wystrzelenia rakiet niejako wskazuje przeciwnikowi swoją pozycję. Dlatego pojazdy muszą jak najszybciej przejechać w inne miejsce. I to również było elementem sprawdzianu w Ustce. Obsługa modułu także na nowych pozycjach była nękana przez grupy dywersyjne, ale kolejne zadania udało się zrealizować. – Oczywiście ćwiczyliśmy same procedury. Na poligonie w Ustce nie mogliśmy wystrzelić rakiet, ponieważ jest on dla nich zbyt krótki – przyznaje kmdr por. Jonik. Strzelali za to zabezpieczający działania modułu przeciwlotnicy, i to zarówno obsługa armaty, jak i operatorzy wyrzutni rakiet Grom.
Zadania wykonywane były w dzień i w nocy. Przygotowanie marynarzy oceniał dowódca dywizjonu. Sprawdzian, jak informuje, został zaliczony.
Historia Morskiej Jednostki Rakietowej sięga 2011 roku. Wówczas to powstał Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy, który wszedł w skład 3 Flotylli Okrętów w Gdyni. Pierwsze kilkanaście miesięcy to etap organizacji i wstępnej nauki. W 2013 roku marynarze otrzymali sprzęt. Dwa lata później powstała MJR. Składa się ona z dwóch dywizjonów. Drugi powinien zostać uzbrojony w 2017 roku. Jednostka stacjonuje w Siemirowicach. – W tym roku MJR przeszła najpoważniejszy test w swojej historii. Na poligonie w północnej Norwegii przeprowadziła pierwsze strzelania rakietowe. Zakończyły się one sukcesem – wspomina kpt. mar. Przemysław Płonecki, rzecznik 3 Flotylli Okrętów.
MJR ma bronić polskiego Wybrzeża przed atakiem nieprzyjacielskich okrętów, które chciałyby na przykład wysadzić na nim desant. Podobne jednostki posiadają Szwecja, Finlandia czy Chorwacja.
autor zdjęć: Michał Wajnchold
komentarze