Zwykle dostawaliśmy sprzęt, który wymagał skomplikowanych remontów. Do tego pojazdu będzie można po prostu wsiąść, uruchomić go i nim pojechać – tak o wozie rozpoznania Dingo mówi ppłk Tomasz Ogrodniczuk, szef Muzeum Broni Pancernej w Poznaniu. Pojazd trafi do placówki wprost ze Stanów Zjednoczonych Ameryki.
O Dingo stało się głośno parę tygodni temu za sprawą prezydenta Andrzeja Dudy. Jego kancelaria poinformowała, że dzięki pomocy wielu życzliwych osób udało się pozyskać autentyczny pojazd, który podczas II wojny światowej służył żołnierzom Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Wkrótce potem prezydent Duda poleciał za ocean, by wziąć udział w sesji ONZ. Przy okazji więc, w jego obecności, odbyła się w Nowym Jorku ceremonia przekazania Dingo Polsce.
Pojazd trafił do USA po wojnie. Jego ostatnim właścicielem był John Gradomski z Michigan. Kilka miesięcy temu mężczyzna postanowił przeprowadzić się na Florydę i z tego powodu zaczął wyprzedawać swoją kolekcję militariów. Informacja, że znajduje się w niej Dingo, dotarła do Bogusława Winida, polskiego ambasadora przy ONZ. W pozyskiwanie wozu zaangażowali się też Gerald Kochan, dyrektor Polish American Museum w Port Washington oraz Melissa John, szefowa Bentley Priory Battle of Britain Trust (organizacja prowadząca Muzeum Bitwy o Wielką Brytanię). Wspólnym wysiłkiem udało im się znaleźć sponsora, dzięki któremu można było kupić ten eksponat. Wkrótce zapadła decyzja, że Dingo powinien trafić do poznańskiego Muzeum Broni Pancernej, które jest oddziałem Muzeum Wojska Polskiego. – Ten konkretny pojazd był używany przez 15 Pułk Ułanów Poznańskich, jedną z najsłynniejszych jednostek wojskowych w II Rzeczpospolitej oraz w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie – tłumaczy Kancelaria Prezydenta RP.
Szef poznańskiego muzeum ppłk Tomasz Ogrodniczuk nie kryje radości. – Zazwyczaj trafiał do nas sprzęt, który wymagał skomplikowanych remontów. W mechanizmach Dingo, z tego co wiem, jest jedynie trochę nieszczelności. Ale to drobiazgi. Do pojazdu można po prostu wsiąść, uruchomić go i nim pojechać – podkreśla.
Na razie wóz znajduje się jeszcze za oceanem. – Do Polski zostanie przetransportowany drogą morską. Obecnie trwa załatwianie formalności, między innymi dokumentów przewozowych – tłumaczy ppłk Ogrodniczuk. Dodaje też, że w przyszłości Dingo mógłby uświetniać oficjalne uroczystości wojskowe. – Dziś tradycje pułku, do którego należał, kontynuuje 15 Batalion Ułanów Poznańskich, który wchodzi w skład 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej – przypomina ppłk Ogrodniczuk.
Dingo to brytyjski samochód pancerny z czasów II wojny światowej. Jego historia sięga 1938 roku, kiedy to War Office (departament rządu odpowiedzialny za armię) ogłosiło konkurs na projekt lekkiego, czterokołowego pojazdu rozpoznania. Najlepsza okazała się propozycja firmy BSA, która wkrótce została przejęta przez Daimlera. W efekcie powstał dwuosobowy wóz, uzbrojony w ręczny karabin maszynowy, wyposażony w sześciocylindrowy silnik o mocy 55 KM. Dingo został pokryty pancerzem o grubości wahającej się od 5 do 30 mm. Mógł pokonywać brody głębokie na pół metra oraz przeszkody terenowe o kącie nachylenia sięgającym 30 stopni. Ale chyba największym jego atutem była prędkość. Dingo mógł mknąć z szybkością, która dochodziła do 90 km/h.
Seryjna produkcja pojazdu ruszyła w drugiej połowie 1939 roku. Łącznie z fabrycznych taśm zjechało blisko 6700 wozów. Korzystały z nich wojska brytyjskie, polskie i kanadyjskie. Kilka pojazdów Dingo znajduje się obecnie w zbiorach polskich muzeów i kolekcjach prywatnych.
autor zdjęć: Andrzej Hrechorowicz/KPRP
komentarze