Muszą mieć na koncie minimum sto skoków, by wziąć udział w kursie na lotniczych instruktorów spadochronowych. Przez cztery miesiące będą skakać w dzień i w nocy, na ląd i do wody. Szkolenie rozpoczęło się już w Gdyni. Na koniec kursantów czeka egzamin.
W 43 Bazie Lotnictwa Morskiego o uprawnienia instruktora ubiega się dziewięciu żołnierzy. Zakończyli już zajęcia teoretyczne, a od kilku dni oddają skoki z samolotów transportowych Bryza. – Kandydaci skaczą z różnych wysokości, od 800 do czterech tysięcy metrów – mówi ppłk Wojciech Polczyk, szef Ośrodka Szkolenia Wysokościowo-Ratowniczego i Spadochronowego w Poznaniu-Krzesinach. To właśnie stamtąd pochodzą specjaliści, którzy prowadzą kurs.
Skoki do wody
Szkolenie w Gdyni to część zaplanowanego na cztery miesiące kursu, który zakończy się egzaminem. Zanim do niego dojdzie, odbędą się jeszcze podobne spotkania w Mirosławcu i na Krzesinach. – Kandydaci będą skakać ze spadochronem zarówno w dzień, jak i w nocy, na ląd i do wody – zapowiada ppłk Polczyk. Chodzi o to, by przyszli instruktorzy potrafili zachować się w każdych warunkach. – Na przykład podczas lądowania w wodzie skoczek ma dodatkowo na sobie kamizelkę ratunkową, musi też odpowiednio szybko wypiąć spadochron. Ten element najprawdopodobniej będziemy trenowali na jeziorze w Powidzu – tłumaczy ppłk Polczyk.
Aby zostać instruktorem, należy oddać minimum sto skoków. – Żołnierze, którzy mają takie uprawnienia, zajmują się szkoleniem personelu latającego, czyli członków załóg śmigłowców i samolotów. Kierują też skokami – wyjaśnia ppłk Polczyk.
Jednak sami instruktorzy też mają określone obowiązki. Każdy z nich, by szlifować umiejętności, musi oddać od 20 do 40 skoków rocznie. Liczba zależy od szczegółowych uprawnień, które mają. – Dlatego zgrupowanie, które trwa w naszej bazie, ma ogromne znaczenie także dla nich. Instruktorzy muszą wykorzystywać każdą okazję, by zaliczać kolejne skoki – podkreśla kmdr ppor. Czesław Cichy, rzecznik Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej.
Morscy lotnicy z odznaką
W zgrupowaniu wzięli udział także morscy lotnicy, którzy wykonywali skoki z wysokości 800 metrów. – Korzystali oni ze spadochronów L2 Kadet, które otwierały się samoczynnie – wyjaśnia kmdr ppor. Sebastian Smuga, szef sekcji ratownictwa lotniczego w Dowództwie Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej. W takim przypadku spadochroniarz jest połączony z pokładem samolotu za pomocą liny, która w momencie skoku powoduje, że czasza zaczyna się otwierać. Gdyby jednak do tego nie doszło, każdy ze skoczków miał w zasięgu ręki uchwyt uruchamiający mechanizm awaryjny.
Takie szkolenie to obowiązek dla morskich lotników. – Zgodnie z wojskowymi przepisami, każdy, kto wchodzi w skład załogi samolotu bądź śmigłowca, musi podczas służby zaliczyć trzy skoki ze spadochronem – wyjaśnia kmdr ppor. Cichy. Oczywiście to minimum. – Kto ma ochotę i możliwość, może ich oddać więcej – zaznacza kmdr ppor. Cichy. Żołnierze, którzy oddadzą ich pięć, zyskują tytuł skoczka spadochronowego i prawo do noszenia przypominającej o tym odznaki. – Z takiej możliwości korzysta 20–25 procent naszego personelu – informuje kmdr ppor. Smuga.
W Brygadzie Lotnictwa Marynarki Wojennej służy około stu pilotów i przeszło 130 lotników innych specjalizacji – nawigatorów czy techników pokładowych. Podczas zgrupowania w Gdyni skoki oddaje w sumie blisko 30 żołnierzy. Zajęcia potrwają do końca tygodnia.
autor zdjęć: kmdr ppor. Czesław Cichy
komentarze