Najbardziej zaskakujące zgłoszenie? Kiedyś pojechaliśmy do jednej z kamienic w Krakowie. Budynek został ewakuowany, bo w piwnicy żołnierza AK, pod hałdą węgla, były miny przeciwpancerne z zapalnikami – opowiada mł. chor. Arkadiusz Łabędź, dowódca 32 patrolu saperskiego z 6 Brygady Powietrznodesantowej. W ubiegłym roku partol interweniował 168 razy.
Rok 2014 był chyba dla was pracowity?
Mł. chor. Arkadiusz Łabędź: Dostaliśmy w sumie 168 zgłoszeń i przejechaliśmy 58 tysięcy kilometrów. Ale to i tak nie był rekord. Rok wcześniej do znalezionych niewybuchów jechaliśmy 200 razy.
Co znajdujecie w ziemi?
Najwięcej pracy mamy od wiosny do później jesieni. W 2014 roku podjęliśmy, a później wysadziliśmy, 100 bomb lotniczych, 128 granatów moździerzowych, 17 granatów ręcznych, 19 min, 668 pocisków artyleryjskich różnego kalibru i przeszło 5 tysięcy przedmiotów wybuchowych i niebezpiecznych.
Na jakim terenie działacie?
W 6 Brygadzie Powietrznodesantowej działają trzy ośmioosobowe patrole rozminowania. Nasz, 32 patrol ma w swojej strefie odpowiedzialności całe województwo małopolskie, z wyłączeniem trzech powiatów: dąbrowsko-tarnowskiego, tarnowskiego i gorlickiego. Dodatkowo jeździmy także do powiatu kazimierskiego w województwie świętokrzyskim.
Załóżmy, że dostajecie wezwanie. Jak działacie?
Zwykle wzywa nas policja. Czasami dzwonią do nas także samorządowcy z różnych gmin. Każde zgłoszenie jest rejestrowane przez oficera dyżurnego jednostki, a później wprowadzane do ogólnopolskiego programu komputerowego „Si Patrol”. Jeżeli sprawa jest pilna, czyli istnieje ryzyko zagrożenia zdrowia i życia ludzi lub uszkodzenia mienia państwowego o dużej wartości, to mamy maksymalnie 24 godziny na realizację zgłoszenia. Oczywiście jeśli są nagłe sprawy, to działamy najszybciej jak tylko się da.
Kto decyduje o tym, czy dane zgłoszenie jest pilne?
Taką decyzję podejmuje dowódca patrolu na podstawie rozmów z policją. Policjanci są zawsze pierwsi na miejscu, w którym wykryto jakiegoś rodzaju materiały niebezpieczne. Natychmiast saperzy ruszają do niewybuchów, jeśli w pobliżu jest na przykład szkoła, osiedle mieszkalne lub jakiś zakład pracy. Na mniej pilne zgłoszenia odpowiadamy zgodnie ze swoimi możliwościami. Zdarza się, że mamy kilka zgłoszeń jednego dnia.
Jedziecie na miejsce i…
Najpierw sprawdzamy teren i oceniamy, ile mamy środków do podjęcia. Zdarza się, że podczas robót budowlanych koparka trafi na jedną minę. A gdy sprawdzimy teren wykrywaczami, to okazuje się, że przedmiotów niebezpiecznych jest znacznie więcej. Później jedziemy do Kłaja, w którym jest składnica materiałów wybuchowych. Bierzemy odpowiednią ilość materiału i wracamy na miejsce wezwania. Jeśli warunki na to pozwalają, to wysadzamy znalezione przedmioty na miejscu. Ale w większości przypadków zabieramy niewybuchy i jedziemy na poligon w Nowej Dębie. Bo tylko tam możemy przeprowadzić detonację większych ładunków.
Jednego dnia robicie więc kilkaset kilometrów…
To prawda. Po materiał wybuchowy do składnicy w Kłaju jedziemy około 100 kilometrów, później jeszcze 300 kilometrów na poligon. Dodatkowo sprawę utrudnia fakt, że przepisy ze względów bezpieczeństwa zabraniają przewożenia materiałów wybuchowych po zmroku.
Mamy jednak nadzieję, że niedługo komfort naszej pracy się poprawi. Wiosną mamy dostać kontener, w którym można przechowywać materiał wybuchowy i niewielką ilość niewybuchów. To zaoszczędzi nam czasu i drogi. Dopiero, gdy uzbiera się kilka przedmiotów niebezpiecznych, wywieziemy je do Nowej Dęby i tam zdetonujemy.
Z jakim największym „odkryciem” zmierzył się pana patrol?
W ubiegłym roku podczas oczyszczania Pustyni Błędowskiej podjęliśmy kilkanaście bomb lotniczych i kilkadziesiąt granatów moździerzowych. Pod koniec 2013 roku w Puszczy Niepołomickiej, niedaleko Krakowa, wezwano nas do potężnego arsenału. W lesie przejęliśmy blisko 1,5 tysiąca 120-milimetrowych granatów moździerzowych. Emocje budziły też akcje w centrum miast. Kiedyś pojechaliśmy do jednej z kamienic w Krakowie. Budynek został ewakuowany, bo w piwnicy jednego z żołnierzy AK, pod hałdą węgla, znaleziono miny przeciwpancerne z zapalnikami.
Od kiedy pan służy w patrolu?
W wojsku jestem od 1988 roku. Od samego początku byłem związany z „saperką”, a w patrolu rozminowania jeżdżę już 10 lat. Do służby w patrolach rozminowania dobierani są sprawdzeni żołnierze, fachowcy z doświadczeniem. Z całą pewnością to praca dla ludzi o mocnych nerwach. Dobry saper musi być opanowany i spokojny. No i trzeba się wystrzegać rutyny. Za błędy sapera zapłacić może wielu ludzi.
Stare powiedzenie mówi, że saper myli się tylko raz…
Niektórzy żartują, że nawet trzy razy. Raz gdy wybiera specjalność wojskową, drugi gdy się żeni, a trzeci… wiadomo. Ja mam już dwa „błędy” za sobą. Do trzeciego mam nadzieję, że nigdy nie dopuszczę.
W 6 Brygadzie Powietrznodesantowej działają trzy patrole rozminowania. Jeden w Małopolsce, dwa na Śląsku. W ubiegłym roku wszystkie patrole na terenie dwóch województw odpowiedziały na 614 zgłoszeń i usunęły ponad 15 tysięcy przedmiotów wybuchowych i niebezpiecznych (m.in. amunicję strzelecką i zapalniki). W 2014 roku patrole rozminowania z 6 BPD zostały wyposażone w nowe wykrywacze AN-19/2 i otrzymały pojazdy Topola S.
autor zdjęć: arch. prywatne, arch. 6 BPD
komentarze